poniedziałek, 24 czerwca 2013

chuda suka

czasem (zawsze) jak o sobie myślę to chce mi się, aż rzygać z tego jak można być tak beznadziejnym jak ja. od dziewięciu dni leżę plackiem w łóżku przez moją fizyczną niedyspozycję z powodu urazu nogi i jedyne co robię to żarcie, gapienie się na kota i oglądanie powtórek pierwszej miłości/trudnych spraw/pamiętników z wakacji/dlaczego ja/masterchef'a/malanowskiego i partnerów. ile rzeczy można zrobić w dziewięć dni. przeczytać trzy książki, obejrzeć dziesięć ambitnych filmów, powtórzyć cztery działy z biologii, schudnąć półtora kilograma, a co zrobiłam ja? przeczytałam dziesięć stron książki, obejrzałam po raz setny dziennik bridget jones, który uwielbiam całym serduszkiem, ale niestety do ambitnych filmów nie należy, powtórki biologii ograniczyły się do wyciągnięcia podręcznika bez otwierania go, no i przytyłam kolejny kilogram. jestem kurewsko cudowna...

i kiedy właśnie mija dziewiąty dzień ja pluję sobie w brodę za zmarnowany czas. i reebloguje chude suki z tumblra, i marzę, że za parę miesięcy też taka będę, i sięgam w końcu po jakąś książkę, i nawet wyciągam podręcznik z biologii. no i piszę pożegnalny list przez moje alter ego kierowany do "nowej ja". śmieszne. 
wyleczyłam się z niemądrych flirtów, skupiam się na diecie. przecież chudnięcie to było jedne co mi wychodziło w przeciągu okresu kwiecień - wrzesień '12. i na co mi było tak się roztyć? i na co mi to prawie dwunastokilogramowe (!!!) jojo? no na co świnko, na co? 
biorę się w garść. od dziś. od teraz. od zaraz. 
i niech ta noga się już zrośnie, bo szlag mnie trafi. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz