niedziela, 30 czerwca 2013

niedobrze mi

rzeczywistość odbija mi się gardle niczym nieświeży jogurt. mdli mnie na myśl o konieczności wyjścia z mojego kokonu kiedy nadal tkwię w ciele obrzydliwej poczwarki. wszyscy są tak cukierkowo uśmiechnięci, radośni i pełni życia, że zastanawiam się czy to ja dostałam jakieś wadliwe geny czy to cały świat łyka jakieś magiczne pigułki. swoją drogą takie pigułki szczęścia byłyby chyba bardziej pożądanym towarem w sklepach niż papierosy. za gruba? za chuda? za wysoka? za niska? za brzydka? za głupia? za mało utalentowana? za nudna? zbyt samotna? nielubiana? zjedz magiczną tabletkę, a wszystkie twoje problemy znikną. a co jeśli to ja jestem problemem? też mogłabym zniknąć? miło by było.
nie będzie mnie kilka dni. 
wyjeżdżam. odpocząć? niekoniecznie.
raczej walczyć z jedzeniowymi pokusami. 
choć to i tak z góry przegrana walka. jestem taka uległa.

lipcu, bądź magiczny. 
albo chociaż głodny.
głód też ma w sobie magię.

środa, 26 czerwca 2013

pusto

burczy w brzuchu. już po czternastej, a ja przypominam sobie, że jeszcze nic dziś nie jadłam. i dobrze mi z tym, zdecydowanie lepiej odreagowywać głodówką, aniżeli obżarstwem, prawda?
twoje wczorajsze słowa, wciąż krążą po moim ciele niczym trujący, owadzi jad. prawie nie spałam w nocy, przypominały mi się wszystkie wspólne momenty czy słowa, które obracałam w żarty.  teraz, zastanawiam się czy już wtedy byłaś zakochana czy jeszcze nie. nie zaprzeczę, twoje słowa były piękne, gdyby napisał je do mnie jakikolwiek osobnik płci męskiej byłabym w siódmym niebie. napisałabym do ciebie, może nawet przytoczyła fragmenty i razem piłybyśmy kawę, plotkując jakie niesamowite że na tym parszywym świecie są jeszcze jacyś romantycy. a teraz? teraz nie mogę powiedzieć nikomu. dławię się tymi słowami, duszę nimi. nie to było moją definicją miłosnego wyznania. 


wtorek, 25 czerwca 2013

sugar rush

nie tego się spodziewałam od kogoś kogo znam tyle lat. od kogoś z kim wypiłam tyle kubków kawy, przegadałam tyle nocy, obejrzałam tyle filmów i przesłuchałam tyle piosenek. od kogoś z kim spędziłam tyle imprez, wypiłam tyle kieliszków wódki, przeleżałam setki godzin na plaży i obgadałam tyle osób. od kogoś z kim przepłakałam tyle nocy, zrobiłam tyle wspólnych zdjęć i spędziłam tyle cudownych chwil. od kogoś z kim choć nie zawsze było kolorowo walczyłam z uporem maniaka, żeby ta przyjaźń przetrwała. no właśnie - przyjaźń. i nagle wszystkie niepozorne buziaki, klepnięcia w tyłek czy żartobliwe macanki stają się znaczące. i nagle jest przerażona, tym co się dzieje. i nagle czuję się winna twojemu złamanemu sercu.
kochana, przecież wiesz, że nie szukam dziewczyny. no właśnie kochana.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

chuda suka

czasem (zawsze) jak o sobie myślę to chce mi się, aż rzygać z tego jak można być tak beznadziejnym jak ja. od dziewięciu dni leżę plackiem w łóżku przez moją fizyczną niedyspozycję z powodu urazu nogi i jedyne co robię to żarcie, gapienie się na kota i oglądanie powtórek pierwszej miłości/trudnych spraw/pamiętników z wakacji/dlaczego ja/masterchef'a/malanowskiego i partnerów. ile rzeczy można zrobić w dziewięć dni. przeczytać trzy książki, obejrzeć dziesięć ambitnych filmów, powtórzyć cztery działy z biologii, schudnąć półtora kilograma, a co zrobiłam ja? przeczytałam dziesięć stron książki, obejrzałam po raz setny dziennik bridget jones, który uwielbiam całym serduszkiem, ale niestety do ambitnych filmów nie należy, powtórki biologii ograniczyły się do wyciągnięcia podręcznika bez otwierania go, no i przytyłam kolejny kilogram. jestem kurewsko cudowna...

i kiedy właśnie mija dziewiąty dzień ja pluję sobie w brodę za zmarnowany czas. i reebloguje chude suki z tumblra, i marzę, że za parę miesięcy też taka będę, i sięgam w końcu po jakąś książkę, i nawet wyciągam podręcznik z biologii. no i piszę pożegnalny list przez moje alter ego kierowany do "nowej ja". śmieszne. 
wyleczyłam się z niemądrych flirtów, skupiam się na diecie. przecież chudnięcie to było jedne co mi wychodziło w przeciągu okresu kwiecień - wrzesień '12. i na co mi było tak się roztyć? i na co mi to prawie dwunastokilogramowe (!!!) jojo? no na co świnko, na co? 
biorę się w garść. od dziś. od teraz. od zaraz. 
i niech ta noga się już zrośnie, bo szlag mnie trafi. 

piątek, 21 czerwca 2013

pomiędzy

coma - nie wierzę  skurwysynom
małe dziewczynki lubią huśtawki. niekoniecznie emocjonalne.
duże dziewczynki lubią serduszka. koniecznie chłopców. 
ja nie jestem ani mała, ani duża. więc lubię jedzenie. 

jestem pomiędzy wszystkim i wszystkimi. pomiędzy egzystencją, a życiem. pomiędzy dietą, a obżarstwem. pomiędzy koleżeństwem, a przyjaźnią. pomiędzy prawdą, a kłamstwem. pomiędzy samotnością, a ciągłymi odwiedzinami znajomych. pomiędzy prawdziwą sobą, a tą wykreowaną w swojej wyobraźni. 

czwartek, 20 czerwca 2013

topię się

topię się. topię się w twoich słowach, które przecież nic nie znaczą. topię się w podtekstach i drugich dnach, których nie ma, choć na siłę się ich doszukuję. topię się w fantazjach z tobą w roli głównej, chociaż miałam tego nie robić. topię się w swoim figlarnym uśmiechu kiedy wysyłam ci kolejną wiadomość nie do końca odpowiadającą grzecznej dziewczynce. topię się w jedzeniu, a przecież miałam wrócić do diety. powietrze jest takie ciężkie i gęste. potrzebuję głębokiego oddechu. potrzebuję powiewu świeżości. szkoda, że nie da się wytopić tłuszczu. niech no tylko wrócę do chodzenia, niech no tylko pożegnam tą przeklętą po imprezową-kontuzję, niech no tylko lekarz powie te magiczne słowa "kończymy leczenie, ściągamy usztywniacze i stabilizatory, może pani już chodzić". niech no tylko będę mogła w końcu w stanąć z tego łóżka, a pierwszym co zrobię będzie kawa, która zastąpi śniadanie, papieros zamiast obiadu i kawa na kolację. 
pół dnia wczoraj myślałam, czy nie powiedzieć wam, że ja to ja. przecież się znamy, przecież jesteśmy razem na blogspocie od maja zeszłego roku. ale dobrze mi z tą anonimowością. tu jestem tylko ja.

środa, 19 czerwca 2013

twoje piekło

wodzę placami po ciele. nie ma kości. zniknęły. to ja pozwoliłam im zniknąć mimo, że tak bardzo je kochałam. niecałe osiemnaście lat sztucznych uśmiechów. sto siedemdziesiąt cztery centymetry niespełnionych ambicji. pesel na wyświetlaczu wagi. serce zimne jak lód wiecznie czekające, aż znajdzie się ktoś kto je ogrzeje. wiele jedzeniowych obsesji. początki zaburzeń odżywiania we wszystkich swoich wydaniach. począwszy od anoreksji, przez bulimię skończywszy na kompulsywnym objadaniu. brązowe oczy, które rzadko się śmieją. blada cera i zimne dłonie. suche włosy w różnych odcieniach brązów i rudości. tęcza. kot z brudnymi łapami. telefon bez kawałka obudowy. opakowanie po skończonych środkach przeczyszczających i połowa listka pseudoefedryny. dziewczyński róż na paznokciach, czarna koszulka z guns n' roses okalająca za duży brzuch. rozmazany makijaż. brudne, białe trampki. dużo sprzeczności, dużo przeciwieństw, dużo dziwactw. uwikłana w niestabilne emocjonalnie relacje z wszystkimi wokół. zbyt popierdolona nawet dla swojej eks-psycholog. zbyt duża ochota na autodestrukcję. zbyt często bezpruderyjna, wulgarna i egoistyczna. zbyt nawina. zbyt odmienna.

witaj w moim miasteczku salem, kochanie.